• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Młody drifter z Trójmiasta bokiem do przodu przez świat

Michał Jelionek
10 sierpnia 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 

Zobacz co potrafi młody drifter z Gdyni

Dopiero w styczniu tego roku został pełnoprawnym kierowcą kat. B, ale z całą pewnością swoimi umiejętnościami za kółkiem zawstydziłby niejednego motoryzacyjnego wyjadacza. Poznajcie utalentowanego chłopaka, wielką nadzieję krajowego driftu, który snuje marzenia o startach w najlepszych zawodowych ligach świata. To Sebastian Matuszewski, 18-letni drifter z Gdyni.



Lipcowe przedpołudnie. Żar leje się z nieba. Istne tropiki. Zameldowaliśmy się na Autodromie w Pszczółkach i oprócz ekstremalnego gorąca czujemy zaraźliwy zapach palonej gumy, słyszymy głośny pisk zdzieranych opon i widzimy tumany unoszącego się dymu. Dopiero po chwili naszym oczom ukazał się on - wyżyłowany Nissan 200SX połykający kolejne zawijasy niedawno wybudowanego toru, a w nim... kierowca w białym, charakterystycznym kasku, niczym popularny Stig. I wciąż nie potrafimy oderwać wzroku od latającego bokiem samochodu. Poznajcie historię młodego driftera z Trójmiasta.

Michał Jelionek: Driftowego bakcyla połknąłeś bardzo dawno temu. Ponoć pierwsze opony zdzierałeś już w wieku 3 lat.

Sebastian Matuszewski: Dokładnie tak. Jako małe dziecko śmigałem po babcinym parkiecie czerwonym jeździkiem. W zasadzie ciągle jeździłem bokiem, przez co ostro rysowałem deski. Rodzice krzyczeli i wciąż wymieniali "buciki", bo bardzo szybko się kończyły. Tak naprawdę samochodami pasjonowałem się od zawsze.

Z reguły młodzi ludzie przygodę ze sportami motorowymi rozpoczynają od kartingu, a później siłą rzeczy najwytrwalsi, najlepsi, a tym samym nieliczni przebijają się do ścigania w rajdach samochodowych. Ty obrałeś trochę inną ścieżkę.

Ja również zaczynałem od gokartów, ale rzeczywiście wybrałem nieco inny kierunek. Potężnymi jednostkami i swego rodzaju motoryzacyjną rywalizacją zaraziłem się podczas rundy Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski w Sopocie. Mieszkałem niedaleko, więc przejazdy obserwowałem z balkonu. Dzięki tej imprezie na dobre zaraziłem się sportami motorowymi. To był strzał w dziesiątkę. Dzisiaj nie wyobrażam sobie innego życia. Pod wpływem impulsu wybór padł na drift. Zainspirowała mnie różnorodność i potężna moc driftowozów, ale również brak ograniczeń w tym sporcie. Bo tak naprawdę każdy może stworzyć samochód, który mu się marzy.

Drugim Kubicą zostać nie chciałeś.

Rajdy samochodowe to również bardzo widowiskowy sport. Żeby liczyć się w stawce trzeba być naprawdę bardzo utalentowanym kierowcą. W moim przypadku zwyciężył drift. Zawsze pociągały mnie auta egzotyczne, pojazdy różnorodne. W rajdach, przez wszelkie obostrzenia i podział na klasy, tego niestety nie ma.

Przygodę z poważnym driftem rozpocząłeś już w wieku 16 lat. W tak młodym wieku miałeś możliwość rywalizacji z topowymi drifterami w naszym kraju. Powiedz, jak trudnym rzemiosłem jest sztuka jazdy bokiem do przodu?

Przede wszystkim w drifcie liczy się chłodna głowa. Osoby, które nad tym nie panują, mogą sobie wyrządzić dużą krzywdę. Trzeba myśleniem wyprzedzać pewne sytuacje i przed podjęciem decyzji zastanowić się nad późniejszymi efektami. Ślizgając się po torze musimy być pewni w 100 proc. tego, co robimy, każdego podjętego kroku.

Sebastian Matuszewski i jego Nissan 200SX. Sebastian Matuszewski i jego Nissan 200SX.
Moc auta czy umiejętności kierowcy - co w drifcie ma większe znaczenie?

Auto i poziom kierującego to jedno, ale w tym sporcie ogromne znaczenie ma również tor. Są tory, na których dobrze spasowany samochód daje olbrzymią przewagę, ale są również tory wolniejsze, na których słabszym pojazdem możemy wiele nadrobić. Nie oszukujmy się, w drifcie auto i jego moc mają kluczowe znaczenie, ale pamiętajmy, że samochód sam nie jeździ. Potrzebny jest jeszcze kompetentny sternik.

Skoro tak istotnym elementem jest samochód, to opowiedz nam o swojej perełce.

To Nissan 200SX model S-14. Pod jego maską drzemie silnik BMW 4,4 V8 generujący moc 320 KM. W tej chwili dysponujemy dodatkowymi 100 KM z nitro. Jesteśmy w stanie wymienić jeszcze dyszę, żeby tego nitro było więcej, ale wiąże się to ze sporym ryzykiem wybuchu silnika. Wciąż staramy się gonić czołówkę, bo w tym momencie tak naprawdę posiadając 420 KM mamy najsłabsze auto w stawce. Walczymy z tym, ale pewnych rzeczy ze względu na brak finansów nie da się przeskoczyć.

Gablota Nissana i silnik BMW to dla wielu profanacja. Czy takie połączenie trochę się nie gryzie?

Nierzadko spotykam się z krytyką, ale zrobiliśmy bezawaryjne połączenie. Jeżdżę tym autem trzeci sezon i dotychczas jeszcze nic nie wybuchło. Nissan serwisowany jest na bieżąco w Pruszkowie i tak naprawdę oprócz zużycia części eksploatacyjnych, z autem nie dzieje się nic poważnego. I to jest najważniejsze. Dużym atutem jest łatwy dostęp do części, które ściągamy od naszych zachodnich sąsiadów. I trzeba przyznać, że jest w czym wybierać. W przypadku japońskiego silnika wybór części jest dużo mniejszy, a przy tym eksploatacja jest droższa, a w naszej sytuacji generowanie dodatkowych kosztów nie wchodzi w grę.

18-letni gdynianin w akcji. 18-letni gdynianin w akcji.
Nissan 200SX, Nissan Skyline GT-R, Nissan 350Z, Mazda RX-7 czy Toyota Supra - to ścisła czołówka samochodów wybieranych przez drifterów. Dlaczego tak bardzo japońscy producenci aut zdominowali świat driftu?

Moim zdaniem fenomen japońskich samochodów tkwi w ich wyważeniu. Montując przeróżne silniki mamy pewność, że auto będzie wyważone mniej więcej 50 na 50, dzięki czemu pojazd prowadzi się doskonale. Dużym atutem jest też miejsce przeznaczone na silniki. Przykładowo, w Nissanach pod maskę zmieścimy większość jednostek. Ostatnio modnym staje się korzystanie w japońskich samochodach z amerykańskich "potworów", chociażby z Corvette'y.

Na moment wróćmy do kwestii finansowych. Żeby marzyć o zawodowym drifcie trzeba dysponować potężnym budżetem. Wystarczy spojrzeć na czołowe polskie stajnie.

Drift wymaga ogromnego wkładu finansowego. Im bardziej chcemy się rozwijać i piąć po szczeblach kariery - tym więcej tych pieniędzy musimy inwestować. Oprócz utrzymania samochodu, jego eksploatacji oraz modyfikacji, ze sporymi wydatkami wiążą się bardzo odlegle wyjazdy. Na zawody trzeba zabierać coraz więcej opon. Jeżeli chcemy, żeby trakcja była lepsza to również należy inwestować w ich jakość. W zależności od asfaltu koszt jednej nowej opony wynosi od 300 do 450 zł, a na zawodach możemy ich spalić nawet 40. Wyścig zbrojeń cały czas idzie do przodu i tak naprawdę osoby z dużym budżetem mają widoczną przewagę. Robimy wszystko, żeby w jakimś stopniu takich drifterów dogonić. Stosujemy różne sztuczki niegenerujące dużych kosztów. Jednak w pewnym momencie zasób trików się kończy. W tym momencie bardziej się bawimy i nie spinamy na nierealne wyniki. Wyciskamy jednak z auta maksimum i robimy to, co w naszej mocy.

Moglibyśmy wymienić wielu polskich sportowców, którzy w swoim życiu osiągnęli ogromne sukcesy pomimo braku dogodnych warunków do trenowania. To niestety duża bolączka. Mówi się, że polscy drifterzy to europejska czołówka, ale miejsc do podnoszenia swoich umiejętności jest jak na lekarstwo.

Dokładnie tak. Miejsc nie ma. Mieszkamy w Trójmieście i zawsze ubolewaliśmy nad brakiem toru na Pomorzu. Na całe szczęście coś w tym temacie się ruszyło. Powstał rewelacyjny Autodrom Pomorze w Pszczółkach, na którym mamy przyjemność kręcić pierwsze kółka. Póki co, jest doskonale.

Jak często nazwisko Matuszewski widnieje na listach startowych w zawodach z najwyższej półki w Polsce?

W sezonie bierzemy udział w średnio 5-6 imprezach. I tutaj znowu trzeba zrzucić wszystko na ograniczony budżet. Jakby były pieniądze - to tych zawodów byłoby zdecydowanie więcej. Moglibyśmy jeździć co tydzień, dwa tygodnie po całej Europie. Są ligi zawodowe, czy to na wschodzie, czy to na zachodzie kontynentu. Jest gdzie jeździć, tych zawodów jest naprawdę bardzo dużo. Aktualnie jeździmy w topowej lidze w Polsce, ograniczając się jedynie do niej, ale mam pewne marzenia, które mam nadzieję, że się kiedyś spełnią.

Co to za marzenia? Niech zgadnę - podbój Starego Kontynentu, a następnie zawojowanie całego drifterskiego świata z japońską ligą D1 na czele?

Wiadomo. Siedząc wieczorami przed komputerem oglądam najlepszych drifterów globu. I wtedy pojawia się w głowie myśl: chciałbym z nimi kiedyś wystartować. I mam głęboką nadzieję, że kiedyś się to spełni. Liczę, że w przyszłości uda mi się wystąpić w Stanach Zjednoczonych albo Japonii.

Mocno trzymamy kciuki.

Jazda bokiem do przodu, czyli drift w wykonaniu naszego bohatera. Jazda bokiem do przodu, czyli drift w wykonaniu naszego bohatera.

Miejsca

Opinie (51) 1 zablokowana

  • Karola z B ;)

    Ma chłopak talent, możliwości - niech jeździ. Trzymam kciuki za dalsze sukcesy:)
    Zamiast pluć jadem, weźcie się do pracy!

    • 5 1

  • Do naśladowców!

    Piłowanie Golfa na ręcznym na parkingu pod supermarketem to nie drifting!

    • 1 0

  • Ej gdzie ten tor?

    • 0 0

  • sprawca kolizji

    ciekawe czy tatuś znów wziął na siebie stłuczkę parkingową którą zrobił synuś bo tak sławny człowiek nie może popsuć sobie reputacji, co na to ubezpieczyciel

    • 0 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Pomorskie Targi Autokosmetyki 2024

10 - 25 zł
Kup bilet
targi

Dni testowe w promotocykle chwaszczyno

dni otwarte

Pomorska Giełda Modeli Samochodów

kiermasz

Sprawdź się

Sprawdź się

Kierowca ma obowiązek wożenia w aucie:

 

Najczęściej czytane