• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Kropka nad "i"

Stanisław Olgierd
17 lutego 2005 (artykuł sprzed 19 lat) 
Czytając niedawno opublikowane raporty dotyczące perspektyw rynku motoryzacyjnego w Polsce, zarówno ten przygotowany przez PricewaterhouseCoopers, jak euro-carprice.com, można odetchnąć z ulgą: ceny nowych samochodów w polskich salonach w roku 2004 nie rosły aż tak mocno, jak w roku poprzednim, dodatkowo zaś tendencja minimalnego czy wręcz żadnego wzrostu ma się utrzymać również w roku 2005. Największy wzrost, który miał miejsce w II połowie roku 2003 i I połowie roku 2004 mamy więc zdecydowanie za sobą - a był to wzrost uzasadniany potrzebą ujednolicenia cen pojazdów w całej Unii Europejskiej. Nic dziwnego, że przy tak zarysowanej tendencji w r. 2004 polskie ceny poszły w górę przeciętnie o 3,9 %, podczas gdy w krajach "starej" Unii mniej, bo o 2,4 %. To i tak nic w porównaniu z r. 2003, gdy polskie ceny poszybowały w górę w stosunku do roku poprzedniego aż o 12,3 %.

Wzrost mniejszy czy większy - zawsze to wzrost, podczas gdy przeciętnego zjadacza samochodów najbardziej ucieszyłby spadek cen, wywołany np. potrzebą dostosowania cen polskich do polskich zarobków, które jak wiadomo nijak się mają do zarobków osiąganych przez ludzi pracy miast i wsi "starej" Unii. Jakoś o takim dostosowaniu żadna z firm nie zechciała pomyśleć. Jeśli więc ktoś głosował za wejściem do Unii, myśląc "teraz będzie lepiej", to przeliczył się mocno przynajmniej w kontekście cen dóbr trwałego i ruchomego użytku.

Podobno nawet po podwyżkach ceny aut w polskich salonach są nadal niższe ok. 8 % od cen w salonach zachodniej Europy. Nie widać tego specjalnie (zwłaszcza jeśli porówna się uboższe zazwyczaj wyposażenie aut sprzedawanych w Polsce) w odniesieniu do najbardziej popularnych marek, ale może jest tak, jak w oficjalnych podwyżkowych anonsach dawniejszych socjalistycznych władz, które mawiały "chleb co prawda podrożał o 20 %, ale za to ceny parowozów spadły o 120%!"?

Warto się więc zastanowić, dlaczego właściwie tak nie do końca udała się planowane "wyrównywanie cen" i dlaczego w bieżącym roku nabywcom nowych pojazdów uda się trochę grosza zaoszczędzić. Tego cytowani z prawa i lewa analitycy rynku motoryzacyjnego już nie wyjaśniają, znów więc obowiązek spada na biednych felietonistów, którzy po przyłożeniu ucha do jezdni obwieszczają: jakaś straszliwa kawalkada jedzie! Huk, pisk opon i wyziewy jakby z miliona rur wydechowych!

Tak, tak, zmotoryzowani moi, to potężna kawalkada (ponad milion) używanych samochodów ze "starej" Unii, przybyła do Polski po 1 maja 2004 r. w tak znaczącym stopniu przyhamowała podwyżkowe apetyty sprzedawców nowych pojazdów! I tu dopiero można mówić o jakimkolwiek pożytku z wejścia do Unii, skoro zniesienie ceł na używane samochody spowodowało tak wielki wzrost obrotów na rynku samochodowym!
Jeśli, powiedzmy, za 40 tysięcy zł można kupić w salonie nowe auto, z byle jakim wyposażeniem, a jednocześnie za taką samą kwotę nabyć przez rok używane, sprowadzone z Niemiec czy Holandii, wyższej klasy, ze znacznie bogatszym wyposażeniem dodatkowym, serwisowane, od pierwszego właściciela, praktycznie bez śladów używania, z niewielkim przebiegiem rzędu np. 10.000 km - to pytam was, kochani, gdzie większa korzyść z zakupu? Ja tam bym się nie zastanawiał - wolę za tę sama cenę pojazd wygodniejszy, obszerniejszy, z ABS, ze wspomaganiem kierownicy, z szyberdachem, centralnym zamkiem, elektronicznie sterowanymi lusterkami, dobrym radiem z CD, wreszcie klimatyzacją - niż zaledwie z ułamkiem tego dodatkowego luksusu samochód nowy, który i tak po przejechaniu paru kilometrów po polskich drogach szybko straci walor nowości, przynajmniej w strefie zawieszenia.

Co więcej, okazało się, że używany pojazd może być nawet o te 2-3 lata starszy, a wciąż, po przejechaniu uprzednio tych 20-40 tysięcy km po zachodnioeuropejskich drogach zachowuje się i wygląda jak nowy, kosztując prawie o połowę mniej niż auto z polskiego salonu.... Owszem, doceniam uroki nowości, a właściwie jeden: gwarancja i bezpłatne serwisowanie przez rok-dwa od zakupu. Ale jeśli dzięki rezygnacji z tej niewątpliwej przyjemności pozostaje w kieszeni powiedzmy jakieś 10 tysięcy, to może warto je jakoś zainwestować i zarobić na ewentualne drobne naprawy i tych kilka przeglądów?

Jeszcze raz okazuje się, że nic tak dobrze nie wpływa na ceny jak konkurencja. Nawet jeśli nie jest to konkurencja z tego samego segmentu, to liczenie pieniędzy i zdolności porównawcze pozostają w obu przypadkach w tym samym dokładnie segmencie mózgu każdego potencjalnego nabywcy pojazdu, zarówno nowego, jak używanego. Nie twierdzę, że w każdym przypadku każdy z potencjalnych kupujących przewiduje alternatywę "nowy uboższy - trochę starszy lepiej wyposażony i wygodniejszy", niemniej coś tu na rzeczy jest. Bo jeśli opisana przez zawodowych analityków tendencja zaistniała, a brakuje jej wytłumaczenia, czyli prawdę mówiąc nie wiadomo o co chodzi.... to zawsze i na pewno chodzi o pieniądze.
www.motoryzacja.com.plStanisław Olgierd

Opinie

Wydarzenia

Bezpłatne badania dla kierowców zawodowych (1 opinia)

(1 opinia)
badania

Premiera MINI Cooper F66

Premiera MINI Cooper F66

Sprawdź się

Sprawdź się

Czerwone światło na sygnalizatorze świetlnym znajduje się:

 

Najczęściej czytane